czwartek, 17 stycznia 2013

[01] You need me, I don’t need you.

/Od autorki: Chciałam, żeby to był prawdziwy Harry, prawdziwy Louis, prawdziwy szpital, prawdziwy ból i prawdziwa miłość. Jeśli mi się to udało, jeśli są prawdziwi, oznacza to bardzo wiele. Najtrudniej jest stworzyć coś naprawdę prawdziwego, może nawet prawdziwszego od prawdy.
Dedykacja: Dla Magdy z podziękowaniami, że jest. Tak po prostu.


Trudno mu było zasnąć. Przez głowę przelatywały mu obrazy, obijały się zupełnie, jak piłka przez ciąg kałuż. Zerwał się ze szpitalnego łóżka. Stanął na środku sali w koszuli i bokserkach, które zgrabnie opinały się na jego pośladkach. Flegmatycznym ruchem włączył telewizor, ściszając głos maksymalnie. Nocna telewizja: pozbawiona sensu i przesadnie jaskrawa. Drżąc wyjrzał przez okno. Pomarańczowa poświata sodowych latarni, szczekanie psa gdzieś niedaleko, wjeżdżająca główną bramą karetka. Przyjrzał się jej uważnie. Kierowca patrzył prosto przed siebie. Padający śnieg oblepiał okno. Ulice powoli pokrywała peleryna subtelnie białego puchu. Na niebie nie było widać ani gwiazd ani księżyca, czasami tylko dało się jedynie zauważyć szybujący wysoko samolot w postaci maleńkiej, czerwonej kropki. Niebo choć zachmurzone wydawało się być nieskazitelne, tak jakby człowieka pozbawiono wad, było nudne. Ale Harry nie narzekał, podobało mu się ono takie jak tamtej nocy.
Trzecie piętro Londyńskiego szpitala. Harry usiadł na parapecie i spoglądał w dół. Nie bał się, nie czuł nic poza pieczeniem w płucach, niemiłym wrażeniem wilgoci na bosych stopach. Wiedział, że patrzenie nigdy nie jest jednostronne. Jest wzajemne.
-Dobra-pomyślał. Skończ się gapić, skończ z tym teraz, raz na zawsze. Upadek-to nie upadek cię zabije, a ziemia na samym końcu. To grawitacja, fatalne przyciąganie przez ziemię. Na dole był szary beton, wypłowiałe badyle krzaka, pień ściętego drzewa. W resztkach światła ledwie dostrzegał tą szarość.
W końcu wziął głęboki oddech i wycofał się, rozciągając kręgosłup. Bolała go głowa. Wrócił do łóżka, zamknął oczy i chcąc się zrelaksować, okrągłymi ruchami masował przez moment swoje skronie. Ból ciągle nasilał się przez co Harry’emu wydawało się, że zaraz sturla się z łóżka, świat wirował mu przed rozszerzonymi źrenicami. Usłyszał kogoś na korytarzu. Jakby wygwizdywanie dobrze znanej mu melodii. Kojarzył ją z dzieciństwa.

Wiosło raz, wiosło dwa,
Z prądem woda gna.
Beztrosko tak, miło tak, 
W życiu jak w snach.

Ktoś powtórzył melodię jeszcze dwa razy, a potem nagle urwał. W futrynie otwartych drzwi stanął młody chłopak w czapce na głowie, ciemnych jeansach i bluzie oraz w przemoczonych siwych trampkach. Resztki śniegu na jego ubraniach tworzyły mokre plamy. Na jego twarzy nie było już rozbawienia, nie było życia. Wyglądała jakby przywdział maskę, jak robili to niektórzy zapaśnicy. Harry przełknął ślinę i czekał na więcej niedorzeczności, czekał, aż nieznajomy coś powie. Chłopak rozejrzał się po sali, przymknął drzwi i podsuwając bliżej okna krzesło oblizał usta. Nieznajomy utkwił wzrok w zdezorientowanym brunecie.
- Harry, nie poznajesz mnie?- zapytał drżącym głosem- To ja, Louis.

***

Louis dokładnie nie wiedział, kiedy jego świat bezpowrotnie zawalił się. Może było to w chwili, gdy dowiedział się o wypadku Harry’ego, a może wraz z wiadomością, że wskutek obrażeń doznał on amnezji i nie pamięta swoich ostatnich dziesięciu lat życia. Louis stał właśnie przed budynkiem szpitala i był święcie przekonany, że jeśli zaraz nie usiądzie to rozpłacze się i upadnie i będzie leżał przemoczony, skulony na oblodzonych i ośnieżonych schodach szpitala cicho łkając i pewnie nikt by się nim nie zainteresował, ale Louis w końcu by wstał i odszedł gdzieś daleko. Na szczęście w porę znalazł ławkę. Usiadł na niej, zwiesił głowę i popłakał się, jak mały chłopiec, któremu rodzice na urodziny nie kupili wymarzonej figurki Spider-mana tylko Batmana. To było głupie, że pomyślał, iż może się nie rozpłakać. Jego życie radykalnie zmienia się na koszmar, a on nie roni nawet jednej łzy. Tak mogło być w przypadku Zayna, ale Louis Tomlinson- dwudziesto dwu latek, z wiecznie rumianymi policzkami, często zabawnie wydętymi ustami i duszą tak kruchą, jak stara porcelana, był wrażliwy nieprzyzwyczajony do ciężkiego życia. Zayn był inny niż on. Zayn był twardy i męski, a przynajmniej takiego zgrywał. Był najseksowniejszym dziennikarzem w redakcji, w której pracował i cóż uwodził kobiety choćby krótkim skinięciem palca. 
Louis wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer przyjaciela.
- Zayn- zaczął płaczliwym głosem- Świat wypadł mi z rąk. Potrzebuję wódki. Muszę się upić.

Louis ruszył główną ulicą do pubu Balham*. Odczuwał potrzebę zatopienia swoich smutków w alkoholu, krótkiego oderwania się, chwili zapomnienia. 
***
Zayn Malik obudził się tego ranka, odczuwając typowe napięcie. Naprawdę oberwało mu się poprzedniej nocy, ale nie było w tym nic niezwykłego. W życiu częściej wykopywali go z barów, niż chciał pamiętać. Pokój w motelu wyglądał obco, aż trafił wzrokiem na ciemną walizkę- swoją walizkę- której zawartość wylewała się na oliwkowozielony dywan. Tak, to było rzeczywiście znajome. Ta walizka wyglądała tak samo w całych Stanach, Europie i na Dalekim Wschodzie. Może nawet podróżowała więcej niż większość ludzi na świecie. 
Kilka minut trwało, zanim dotarł do łazienki, a po drodze kręciło mu się w głowie i musiał przysiąść na skraju łóżka. Zaciskał oczy, a opanować ból głowy i błyski w oczach. Tego rodzaju dolegliwości dokuczały weteranom z Wietnamu: ogromne, fosforyzujące eksplozje w oczach. 
- Nie powinienem pić- powiedział do siebie, sięgając po pierwszego papierosa, świadomy, że popełnia błąd, choć już to robił, choć już wkładał go sobie do ust, zapalał i zaciągał się. 
Potem musiał nieomal dźwigać się z podłogi. Boże, ale bolało, a smak był paskudny! Jednak to była konieczność, najzwyklejsze przyzwyczajenie, jak z piciem. Niektórzy byli stworzeni do alkoholu; mieli ogromną posturę, w którą wsiąkała wóda, a do tego łeb, który odrzucał choćby cień kaca. Mimo, że Zayn nie należał do chudych, cierpiał na kaca już po trzech butelkach szampana. Domyślał się, że teraz jego wątroba musi być wielkości baraniej głowy. Aż dziw, że nie wypchnęła wszystkich innych organów, nie wykluczyła ich z gry. Uwielbiał pić, choć nie cierpiał upijać się. Ale oczywiście, kiedy się upijał, wyłączały się wszelkie mechanizmy obronne, więcej pił jeszcze więcej. To był problem. Zdecydowanie. 
Dlaczego więc pił? 
- Piję, dlatego jestem- rozumował, dźwigając się po raz kolejny z łóżka. 
Louis pojawił się w drzwiach łazienki. Blady, jak ściana. Policzki jedynie miał,jak zawsze rumiane i Zayn przez chwilę pomyślał, że Louis nie wiele zmienił się odkąd był jedenastoletnim chłopcem.
- Mój łeb- mruknął ciemny blondyn, opadając na fotel.
Zayn zaśmiał się cicho i wymyślił, że jeśli łazienka jest oddalona tylko o piętnaście metrów zdoła się do niej doczołgać. Może, pomyślał, wszystko będzie łatwiejsze, jeżeli klęknie na czworaka, wrócę do natury, porozumiem się z mniejszymi braćmi. Cholera, to jest Anglia, ten pomysł może chwycić. Wszystkie inne pomysły ze świata tu chwyciły. Można było uprawiać tai-chi, popijając chłodne piwo, albo posyłać dzieci do satanistycznego przedszkola. Wszyscy naiwniacy ze świata wylądowali tu (albo w Kalifornii) ze swoim POMYSŁEM, czymś coś miało odmienić życie. Zawsze można znaleźć naiwniaka, który da się wrobić. Jestem dziennikarzem, pomyślał. Potrafię przekonywać. Mogę w jednej chwili kazać połowie Londynu chodzić na czworaka i gadać z psami oraz kotami. A teraz nie umiem znaleźć drogi do łazienki.
W końcu Zayn dotarł do łazienki i był zalany potem. Szkarłatne krople przezroczystego płynu chłodziły mu plecy i czoło, gdy wymiotował do muszli. Podciągnął się i usiadł, oparł głowę o porcelanowy zlew. Zaczynał czuć się lepiej, tętno spowalniało, nawet zaczął się zastanawiać nad czekającym go dniem, nad planem, nad tym, co ma zrobić.
- Co mam zrobić?- Zayn usłyszał pytanie Louisa. Wycierając mokrą głowę ręcznikiem pojawił się koło blondyna. 
- W związku z Harry’m czy bólem głowy?
- Z tym i tym…
- Jedź do domu. Weź zimny prysznic i dwie aspiryny. Przebierz się w czyste, nie obrzygane ciuchy. Jedź do szpitala. Pogadaj z lekarzem, a przede wszystkim z Harry’m. Spraw by sobie ciebie przypomniał i nie rozczulaj się, bo jesteś facetem, a nie pizdą.- odpowiedział Zayn, podpalając kolejnego papierosa i wyglądając przez otwarte na oścież okno. Na dworze było zimno. 
- Dobry z ciebie przyjaciel- Louis poklepał Zayna po ramieniu. 
- Wiem. Jeśli ci ulży i w czymś pomoże to weź…mój samochód- Louis spojrzał się na niego wytrzeszczonymi oczyma. Zayn NIGDY nie pożyczał nikomu swojego samochodu. Uważał, że jego Mustang Shelby, którą nazywał “Eleonor”**,jest jedyną kobietą, która nie puści go z torbami i nie zostawi dla lepszego. 
- Serio? 
- Bierz kluczki, bo się rozmyślę- warknął Zayn, a Louis zabrał z ręki mężczyzny pęczek kluczy. 
- Dzięki! - pisnął ucieszony, kierując się ku wyjściu. Odwrócił się będąc przy drzwiach i dodał:
- Malik mieszkasz w istnym chlewie. Motel? Nie stać cię na najgorsze mieszkanie choćby w trzydziestej pierwszej***?
- Pieprz się- syknął Zayn zakładając na umięśniony i wytatuowany tors siwą koszulkę. 
***
Harry położył się na twardym łóżku widząc, jak chłopak, który odwiedził go wczoraj wchodzi do sali. Harry zamknął oczy. W ciemnościach pokój zawirował wokół niego. Zupełnie jakby łóżku znalazło się na talerzu gramofonu, który nastawiono na siedemnaście obrotów na minutę. Przypomniał sobie cytat z jednej z książek: coś o życiu, które jest rzeką, o wodzie, która nie jest taka sama, dla dwóch osób wchodzących do niej. Przypomniał to sobie, więc musiało mieć to przez cały czas dla niego znaczenie.
- Nie pamiętasz mnie, prawda?- spytał Louis, czując napływające do oczu łzy. 
- Nie- zaprzeczył Harry- Mogę cię o coś spytać… 
Louis uśmiechnął się lekko.
- Byłeś dla mnie ważny?
- Tak- pomyślał Louis. Byliśmy parą i lubiłeś mnie całować w szyję. Uprawialiśmy dziki seks, a teraz niczego nie pamiętasz, włącznie ze mną. 
- Byliśmy…przyjaciółmi- odpowiedział Louis wychodząc z szpitalnej sali.

“Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu. “



*Balham- istniejący w rzeczywistości pub. Polecam! :D
**Mustang “Eleonor”- samochód, który powstał na potrzeby filmu 60 sekund z 2000 roku. 

“I know you by heart”



image
Tytuł“I know you by heart” (Znam Cię na pamięć)
Autorilovemarijuana- Adriana
Bohaterowie: Harry Styles, Louis Tomlinson, Zayn Malik, Liam Payne, Niall Horan, Perrie Edwards, Danielle Peazer, Eleonor Calder, Caroline Flack, Ed Sheeran i inni.
Paring: Larry Stylinson
Rodzaj: Dramat obyczajowy
Opis:
-Jaki jest rozmiar tęsknoty, jak głęboko trzeba się w niej zanurzyć, by przestać krzyczeć?- zapytał Louis, nie oczekując odpowiedzi.
-Przytulić się do jej dna. Wtedy nie czujesz wypychania na powierzchnię bólu.- odpowiedział Harry dotykając Jego ramienia. Louis wzdrygnął się pod wpływem Jego dotyku, bo Louis zakochał się w nim. Zakochał się potwornie, absolutnie, bezwzględnie, bezrozumnie, na zawsze. Zakochał się w Nim,w pewnym, odległym od teraźniejszości, w której trwał, momencie, w tym ułamku sekundy gdy ich spojrzenia przez przypadek spotkały się.
Informacja: Wydarzenia przedstawione w opowiadaniu są czystą fikcją literacką.
Ostrzeżenie: Przewiduję sceny +18, wulgaryzmy, alkohol, używki.
Od autorki:  Moim postanowieniem noworocznym było rozpoczęcie nowej przygody z opowiadaniami tak, więc zaczynam od nowa, od zera.
Rozdziały:
1 rozdział ”You need me, I don’t need you”
2 rozdział “Don’t save me”
3 rozdział
4 rozdział
5 rozdział
Epilog.